sobota, 2 kwietnia 2011

Z Koziej (2137 m n.p.m)

kwiecień, anno domini 2011
...dupy trąbka:)
Czyli piękny zjazd w cudownych okolicznościach przyrody, ale po najgorszym w tym sezonie śniegu.
Wyjście, którego pomysłodawcą była Magda Ziajka, trochę zwariowana jak dla mnie zważywszy, że jeszcze tego samego dnia ruszała na Haute Route.

Wszystko jest, tylko nie spręż:)
Czyli jak zawsze z ekipą "Poza Czasem" - spokojnie, bez nerwów, jeśli umówiliśmy się na 7:30 to sukcesem będzie spotkać się o 9-tej. Tym razem ja to olałem i przebywszy na własną rękę wieloetapową wyprawę na Kaspro odwiedziłem stare kąty.   

Na Wielkiej Górze bez zmian
Dobrze czasem przekonać się, że pewne rzeczy na świecie się nie zmieniają, ta ponadczasowość w pełni dotyczy właśnie rządzonego silną ręką TPN-u i PKL-u Kasprowego. Poza żenującym organizacyjnym bałaganem, lasem tyczek, fladr i uwaga nowość - powywracanych parkowych patyczków głoszących miłość do gór a w podtekście nienawiść do narciarstwa...jedyne chyba co się zmieniło to klimat, niestety na gorsze. 

Dobrze jednak i miło zobaczyć stare, przyjazne twarze - ekipa Tatra Tras - poczciwy Andrzej Chramiec i jego najmłodszy syn Jędruś, pan Marek, którego dziś choć na chorobowym  udało mi się spotkać rano, pan Trzebunia niezmiennie prowadzący serwis i inni. Doskonała atmosfera, aby w pomieszczeniu biurowym Tatra Trasu (piwnica na samiućkim dnie stacji, tuż obok zastępczego agregatu diesla:) wypić sympatycznie pifko!

Do roboty!
...a potem trochę popomagać zjeżdżając smutno wyglądającą, wciśniętą między skalne gołoborza wstęgą mokrego śniegu prowadzącą do Gąsienicowej. Trzy kółka to w sam raz żeby reszta ekipy zameldowała się na górze i jeszcze chwilka a dziwny widok Slodkiego zjeżdżającego w dół z dodatkową parą nart na plecach wprawił mnie w zakłopotanie. Jak się okazało, to ołówki - bargielówki, których właściciel postanowił na górę ...wybiec:)  

Do góry!
Zaskakująco szybko (to powinno być jego drugie imię!) zameldował się Jędrek i już w komplecie ruszyliśmy powoli w stronę Zmarzłego Stawu. Podejście przez próg niewygodne i z obnoską w najwyższej części, ale powyżej stawu przyjemny łagodny i szeroki teren. Żleb z przełęczy Koziej u podstawy bardzo szeroki, ale "pseudo turowy" sprzęt w postaci trekerków nie pozwolił na trawersowanie zakosami więc narty wylądowały na plecach i zaczęło się półtoragodzinne schodkowanie. 










Na górze piękny widok do piątki, szreniowe dziwolągi na skałach i wesoło poddreptująca w górę od strony "schodków" Klaudia z sympatycznymi klientami. 






Natomiast w dół trochę lufiasto:)








Ponieważ Magda zjechała już wcześniej żeby zdążyć na swój alpejski wyjazd, a chłopakom wyjątkowo dziś się nie spieszyło, spędziłem na przełęczy około godziny. Zdjęcia Jędrka na "finiszu" robione jedno po drugim dobrze pokazują, jakim tempem potrafi podchodzić ten as ...o ile mu się chce:)
    

Słodziakowi nie szło już tak szybko:)

portfelik z może nie najlepszych, ale na pewno najdroższych butów Słodkiego:)


Zjazd sprawnie i szybko
Zjazd z Koziej bez większych trudności. Pierwszy jak zawsze ruszył Jędrek a ja ze Słodkim patrzyliśmy zmieszania na to co ten człowiek potrafi wykrzesać z tych swoich filigranowych ołóweczków. Śnieg w górnej części dość przyjemny ale przepadający, niżej mokry i co raz bardziej mokry do tego stopnia, że opór na narcie powodował pchanie do przodu aż do oparcia o języki.  

A po zjeździe
zabawy w stawie:)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz