niedziela, 10 kwietnia 2011

Chopok, Djumbier i okolice

kwiecień, anno domini 2011
Czyli wycieczka bez programu
...jako zakończenie sezonu narciarsko-chopokowego, ze spacerem zamiast skituru, z lodem zamiast śniegu, z jazdą na tyłku zamiast na nartach i z gitarą zamiast dyskoteki. 


Zdjęcia z aparatu (tylko te cenzurowane;) - Natalia Tomasiak.

Co, jak, gdzie i kiedy - ?
Wobec braku wyraźnych planów weekendowych wynikających z trudnych do sklasyfikowania warunków pogodowo-śniegowych (ni to zima, ni to wiosna, ni to słońce ni to padający śnieg itd) decyzje dotyczące tego wyjazdu przypominać zaczęły przysłowiowe wybieranie się sójki za morze. Ostatecznie jednak w sobotę, równie wcześnie jak bez przekonania, ruszyliśmy na południe. Tym razem na pokładzie Natalka - autorka zdjęć, za które jak i również za jej sympatyczne towarzystwo wielkie podziękowania. Po drodze udało mi się nie przespać stałego punktu większości moich wyjazdów - Tvardosina, gdzie dosiadł się Pablo. W tym zacnym towarzystwie udaliśmy się w kierunku tym razem już szarego chmur i nieośnieżonych skał pasma Niskich Tatr.


Szaro, buro i wietrznie...

Pablo dyplomatycznie odmówił dalszego korzystania z wątpliwych uroków panującej dziś aury, my jednak bardziej z obawy o niebezpieczne następstwa spędzenia dnia w knajpie, udaliśmy się na chopokowy spacer. 



Krajobraz wokoło, noszący wszelkie znamiona kończącej się już zimy, nie nosił najmniejszego nawet znamionka mającej nadejść wiosny. Ponuro bezbarwna, zachibernowana jeszcze roślinność, przeplatała się z kurczącymi się jęzorami śniegu i lodu. Całość pokryła gruba, rzeźbiona silnymi podmuchami wiatru szreń. Zdecydowanie więcej ciepła i pozytywnych wrażeń daje nam kubeł pysznej, gorącej herbaty zamówiony w Kamiennej chatce (Kamienka). Wraz z poprawą nastroju podniosi się pułap wiszących dotychczas nisko nad naszymi głowami ciężkich chmur. Ze szczytu Chopoka dostrzegamy chwilami przełęcz Demianovską i częściowo Djumbier, zachęceni tym widokiem ruszamy w tym kierunku. Zaglądamy od czasu do czasu do spadających ku dolinie Lukovej żlebów z których wiatr świszcząc groźnie uderza potężnymi podmuchami. 



Wywijając raz po raz, mniejsze lub większe orły, docieramy na Djumbier i spowrotem ze szczytu schodzimy ramieniem prowadzącym na Kralovą holę.
Radość! ...bo wiatr nie zwiał aparatu...i nie trzeba więcej iść do góry:) 


Wśród stalowo szarych barw, turkusowa perła lodowego stawu
Po drodze z Kralovej spotykamy duże, bo jak naliczyła Natalia liczące około 28 sztuk stado kozic, które dość leniwie odsuwają się z naszej ścieżki. 
Kierunek w jakim idzie szlak nie odpowiada nam do końca, więc zbaczamy w stronę znanego mi z nart przejazdu z Końskiej Gruni do Zachradek. Jednak dziewiczy teren naszego dzikiego spaceru okazuje się dość...przygodowy. Mimo mniejszej wysokości śnieg w żlebie którym schodzimy jest twardszy niż na szczycie, w końcu moje buty nie są już w stanie wbić się w twardą skorupę i ląduję boleśnie na czterech literach nakrywając się nogami i rozpoczynając ekspresową podróż w dół. Natalia radzi sobie tylko trochę lepiej, więc oboje po chwili meldujemy się w objęciach pachnących przyjemnie, ale nieprzyjemnie dwumetrowych kosówek. Wyściełając gęsto dno dolinki stają się dość uciążliwą częścią naszej prawie godzinnej przeprawy między szlakami. Odnaleziona niedługo ścieżka prowadząca ku Zachradkom zdaje się po tych przygodach nudną i monotonną autostradą. 


Ozzzy i inne gwiazdy:)
Wieczór spędzamy w wesołej atmosferze kuchni hotelu Horskiej Służby...bynajmniej nie gotując:) Wraz z Adią i jej przyjaciółmi świętujemy urodziny Libora. Gitarze pomaga uzupełniany internetem śpiewnik z czego wychodzi przegląd przez chyba wszystkie możliwe do zagrania piosenki i to w co najmniej trzech językach. Około 20 litrów wina wesoło napędza imprezę do późnych godzin nocnych (lub wczesno-porannych:) 


Dzień 2
Drugi dzień, oprócz braku planu ma nie ma z pierwszym dużo wspólnego. Pogoda wyraźnie lepsza, słonko przeplata się z lekkimi obłokami, jest ciepło i przyjemnie. Wdzięczni alkomatowi, że pozwolił nam zjechać kilka kilometrów w dól doliny, zaglądamy do Demianowskiej jaskini Svobody. Ciekawą, ponad godzinną wycieczkę po zimnych i wilgotnych podziemnych komnatach kończymy w najlepszym miejscu na rozpoczęcie kolejnego spacerka. Niebieskim szlakiem biegnącym od wyjścia jaskini wspinamy się w górę dobre dwie godziny. W nagrodę dostajemy szeroką panoramę Chopoka wraz z prawie całą granią Niskich Tatr, oglądaną z przyjemnie nasłonecznionych, trawiastych hal Sedla Machnate. Zejście, wobec braku ochoty na kolejne kosówkowe przygody odbywamy po katolicku, tą samą drogą którą przyszliśmy...gubiąc się tylko raz:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz