czwartek, 20 sierpnia 2009

Północne Lofoty i Droga Troli

sierpień, anno domini 2009
Granica
Granica Szwecji i Norwegii na szerokości geograficznej Narviku ma wyraz nie tylko symboliczny. Krajobraz zmienia się tu gwałtownie, podobnie paletą barw aż po temperaturę i pogodę. Łagodny lesisty teren ustępuje miejsca granitowym górom. Gęsto rozsiane jeziora kontrastują z bielą zalegającego w wyższych partiach śniegu.
Podziwiamy urokliwe, kolorowe, norweskie domki, wciśnięte pomiędzy szary granit skał a ciemny granat jezior.

Przełęcz graniczna upamiętnia wydarzenia z kwietnia '40 roku - bitwę o Narwik z udziałem polskich żołnierzy.

Droga prowadzi nas w dół aż nad sam fiord gdzie na przeciwległym brzegu uśmiechają się do nas usiane lodowcami góry. Biwak na wyrwanym morzu skrawku piaszczystej łąki. Rano woda podchodzi blisko namiotu a my obserwujemy dwa, prawie synchronicznie pojawiające się w niej kształty - orki?



Morze gór
Pominąwszy Narwik kierujemy się na północ półwyspu Lofoty. Poranek raczy nas niepowtarzalnym połączeniem słońca i unoszącej się nad wodą mgły. Raz po raz dostrzegamy w niej niezliczone, ostre kształty, ponurych, skalistych i wyrastających prosto z morza olbrzymów.

Niekończące się mosty i wijąca się serpentynami, wąska trasa prowadzi nas przez tą piękną okolicę. Wybieramy lokalne drogi, najbliżej morza, odkrywamy skarby tej ziemi raz po raz zatrzymując się z zachwytem.


Nasz lancerek płoszy wielkiego orła przechadzającego się po plaży, ciężkie i powolne uderzenia skrzydeł unoszą ogromnego ptaka w stronę jego skalistego królestwa.


Skarbem kolejnego cypelka okazuje się porzucony przez fale wrak rybackiego kutra. Ścieżka do niego prowadzi przez pastwisko, a częściowo przez plażę. Plaża podczas odpływu zamienia się rolą z pastwiskiem, zdziwione nami owce biegają kompletnie nie zwracając uwagi na sięgającą im o kolan morską wodę.

My penetrujemy kuter i jesteśmy coraz bardziej szczęśliwi.

Plaża
Kolejna plaża jest już tylko dla nas. Połączenie barw lazurowej wody ze złotym piaskiem (jak się potem okazuje - masą pokruszonych drobno muszelek).

W zestawie dostajemy jeszcze widok na skalisty grzebień na horyzoncie i chłodny oddech granitowych ścian za naszymi plecami. Staramy się  pogodzić ze sobą  lazurowe złudzenie i arktyczną temperaturę wody. Pomaga nam słońce i Pablo gotujący smaczny obiad.






Kraina wielorybów
Kontynuując na północ docieramy do Andenes, dalej już tylko może - kraina wielorybów. Tutejsza przystań portowa organizuje tzw. "whale safari" dając ludziom 100% gwarancję spotkania wielorybów (jeśli się nie uda, to próbujesz do skutku, max 2;) Nasze portfele nie kwalifikują nas do grupy tych szczęśliwców, za to korzystamy z ich dorobku oglądając przepiękne zdjęcia podglądanych waleni.

Na południe!
Wiatr i uczucie, że dotarliśmy do najdalszego punktu naszej wycieczki rozpoczynają nasz powrót do domu.
W napotkanej przypadkiem rybackiej chatce, morze jeszcze raz uchyla nam swoich tajemnic. Kręgi wieloryba i głowy przeogromnych ryb (wielkości piłki do kosza) powodują, że wzdrygnę się przy kolejnej kąpieli w morzu.









Ostani na Lofotach nocleg przepełnia nas zachwytem. Wśród nadmorskich skał wcinających się w morzę wąskim cyplem znajdujemy porośniętą mchem polankę. Widoki na morze i zachód słońca są tak piękne, że wydają się być ulotne i nietrwałe.


Ale słońce na Lofotach zachodzi długo i przez kilka godzien złoci horyzont swoim blaskiem. Biegamy ze skały na skałę, odkrywając za każdym razem coś piekniego. Szukamy muszelek, krabów, morskich skarbów. Potem ze zdziwieniem natrafiam na piękne muszle leżące we mchu na pobliskich, wysokich skalnych pułkach. Prawdopodobnie te piękne okazy wybrały lokalne ekspertki - mewy. Przynosząc w spokojne miejsce  swój posiłek rozbijają twarde skorupki o skały.
Wieczór trwa długo i jest bardzo nastrojowy, żal opuszczać to miejsce.





















Koło podbiegunowe
Tym razem nie dało się nie zauważyć... Znaki i informacje a w końcu wieelki plac parkingowy i godny pomnik symbolizuje przekroczenie tej magicznej granicy - 66°33'39"N.  Wokoło las kamiennych, pamiątkowych kopczyków, tablica z czerwoną gwiazdą Rosyjskich żołnieży walczących tu z Niemvcami, sklep z pamiątkami, zimno i jedziemy dalej.





Droga Transatlantycka
Następnego dnia prom z Lodingen do Hamaroy pozwala zaoszczędzić kilkaset kilometrów. Smutne uczucie kończącej się przygody rozwesela nam pomysł odwiedzenia Drogi Troli.
Docieramy tam rano, okolice spowijają mgliste obłoki, ale dzień rozwiewa chmury odsłaniając niesamowite widoki.


Pokonujemy zakręty zostawiając pod sobą kłębiącą się malowniczo mgłę i chmury, wspiamy się do góry nie mogąc znaleźc odpowiedniego biegu, jedynka, trochę na dwójce - zdycha, znów jedynka.

Na górze miła niespodzianka, w sklepiku z uroczymi norweskimi pamiątkami - Polak,o! Na dodatek pracujący a nie turysta... potem jeszcze jeden, i jeszcze jeden ...hmm.


Serpentyny orłów to dopiero początek, za przełączą kolejna dawka wrażeń. Droga prowadzi raz w gorę raz w dół niezliczoną ilością zakrętów i pięknych widoków.

Geiranger
Kilkanaście kilometrów krętej drogi zajmuje nam dobre kilka godzin. Trasa ma ogrmone przewyższenia, z poziomu morza na 1200 metrów, potem znów do morza... Z platformy widokowej nad Gejrangerem oglądamy promy wpływające do tego głębokiego fjordu. Z wysokości około 600 metrów wielkie transatlantyki wydają się malutkie. Pogoda nie rozpieszcza, jest raczej zimno, dlatego chowamy się do lancerka i ruszamy w dalszą drogę.

Do brzegu...


Trasa na południowy wschód w kierunku na Lom prowadzi nas wśród przepięknego krajobrazu. Bez wielkiego żalu gubimy się to to, to tam, za każdym razem odkrywając nowe piękne miejsca. Droga przez noc i krótki postój na sen w przydrożnej zatoczce. Docieramy do głównych dróg prowadzących na południe, wokół  Oslo i Goteborg przemykamy obwodnicami. Naszym celem jest Malmo i dalej Ystad, skąd odpływa nasz prom. Minąwszy miasto w środku nocy szukamy kawałka bałtyckiej plaży.

Udaje się doskonale - cypel z latarnią morską, piaszczyste wydmy i szeroka plaża oddziela nas od morza, rano budzi nas jego szum. Wracają wspomnienia z dzieciństwa, Bałtyk po tej stronie jest niczym plaża w Juracie, szeroki pas złocistego piasku urozmaicają wyrzucone prze fale skarby. Zapas czasu jaki mamy pozwala na długi spacer i rozkoszowanie się morzem, nie jest zbyt ciepło i raczej wietrznie, ale nikomu to nie przeszkadza.
Do domu
Gdy nadchodzi czas odjazdu pogoda nagle zmienia się i do auta pomykamy w strugach niespodziewanego, rzęsistego deszczu. Chwile potem wszystko wraca do normy a my rozglądamy się za odpowiednim terminalem promu z napisem Polferries. Na promie już trochę jak w domu, za barem pełnym tirowców polski barman dobrze rozumiejący naszą sytuację. Promocyjna cena piwka Hevelius wprowadza nas w doskonały nastrój. 


Powrót przez Świnoujście (rybka..a może dwie:), Niemcy i do Wrocławia. Potem jeszcze Olkusz gdzie zostawiamy Martę, pożegnanie w Krakowie i dalej na południe w kierunku Orawy już tylko ja i Pablo.  Transportowani przez cierpliwego Sima napotykamy kolejne przygody... z końcówką układu wydechowego z trudem wpakowaną do bagażnika, mkniemy dalej ku nieuniknionemu końcowi wyprawy naszych marzeń.     


Pozostałe zdjęcia:

















Autorką większości zdjęć i pomysłodawcą wycieczki jest Ola, dla której serdeczne pozdrowienia i podziękowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz