sobota, 16 lipca 2011

Kazbek 5047m n.p.m. - lodowy książe Kaukazu

lipiec, anno domini 2011 
Kazbek / Mkinwarcweri / მყინვარწვერი
W tłumaczeniu - "Lodowy Szczyt", góra która przez swą rażącą wobec reszty otoczenia wielkość sprawia przytłaczające wrażenie trudności i niedostępności, ale jednocześnie piękna. Jej sylwetka widoczna z oddali jako malownicza konfiguracja białej powierzchni lodowca i sterczących z niego ciemnych konturów skał. Majestatycznie górując nad okolicą wzbudza respekt i zdaje się rządzić całą okolicą. Przyciąga chmury kształtując w ten sposób pogodę, jej lodowce są źródłami rzek, a sylwetka stanowi zaszczytny motyw niezliczonych gruzińskich symboli. 
Najpiękniejsza chyba z dołu, oglądana z zielonych łąk Gergeti pośród których pasą się dzikie konie. Z góry, gdy w swej łaskawości na krótki czas dopuściła nas na swój łagodnie wypłaszczony szczyt, pozwala zobaczyć po horyzont rozciągające się w każdym kierunku górskie morze Kaukazu.

Zdjęcia: Magdalena Ziaja, Natalia TomasiakSebastian HibszerZuza Borucka,

Etap1: Kazbega - Gergeti (1800 - 2170 m n.p.m.)
Z Tbilisi do Kazbegi Marszrutka za ~10lari, odjeżdża co godzinę z tętniącego życiem dworca Didube. Po drodze mijamy znaki drogowe podające odległość np. do Tel Aviv (~1300km), czujemy się egzotycznie. Gruzińska Droga Wojenna nosi już tylko zatarte znamiona dawnej świetności, potężne tunele i przepusty pod stokami ogromnych gór są już w większości nieczynne i podskakując na pozbawionej asfaltu nawierzchni omija się je prowizorycznymi objazdami. Za to widoki zapierają dech w piersiach, krajobraz soczystych kwiecistych łąk wypełniających ogromne, strome doliny, rzeki niosące masy brunatnej kipiącej wody i żyjące jakby bardziej gwałtownym życiem, niż te, które znam z Europy. 
  
Przystanek w Kazbedze do którego docieramy po mniej więcej 4h to kilka kramików pozwalających uzupełnić zapasy żywnościowe, piekarenka oferująca zawsze ciepłe chaczapuri i górujący wysoko ponad miasteczkiem kościół Świętej Trójcy będący naszym dzisiejszym celem. 
Na górę dostajemy się wynajętą Nivką, która bez wahania pokonuje niewyobrażalne wertepy i stromizny podjazdu. Rajd kończy się na rozłożystej łące prowadzącej do kościółka. Jest ciepłe słoneczne popołudnie a my znajdujemy się w jednym z bardziej malowniczych miejsc na ziemi i nie mamy zamiaru już dziś się stąd ruszać. 


Kościół w Gergeti to ostoja spokoju i refleksji. Kamienne mury pamiętające XIV wiek oddzielają pogrążone w mroku wnętrze kaplicy od reszty świata, sprawiają wrażenie jakby życie stawało się tu ciche i łagodne a czas płynął wolniej. Dla nas ważnym elementem staje się nieregularnie tryskające u stóp kościelnego pagórka źródełko. Po drodze do niego towarzyszą nam ciekawskie ale płochliwe, półdzikie konie. Natomiast na czas zwiedzania zabytku namioty pozostawiamy pod opieką krowy:) 

Za nami swą srogą sylwetkę odsłania Kazbek, raz po raz kryjąc się w welonie chmur,
bądź prezentując się niespodziewanie w całym swym majestacie. 

Etap2: Gergeti - stacja meteo (2170 - 3600m n.p.m.)
Podejście po zielonych stokach Gergeti rozpoczynamy jakoś przed 8 rano. Wraz z nami kilkuosobowa grupka Rosjan o podobnie ciężkich plecakach, z tę tylko różnicą, że ich plecaki jadą konno i w programie mają przerwę na nocleg. Zostawiamy skomercjalizowanych towarzyszy za sobą i dziarsko pniemy się w górę prowadzącą pod lodowiec. Kręta ścieżką prowadzi nas przez bystro płynący lodowcowy potok, który jednak udaje się pokonać prawie suchą nogą. Gergeti oddala się niknąc jak mikroskopijny punkcik wśród zieleni dalekich łąk. 
Odpoczynek...ale z takim widokiem tego, co jest do zrobienia trudno się zrelaksować....
Na lodowiec wchodzimy śmiało, jest twardy i w tych warunkach nie wymaga ani raków ani wiązania.
Choć są miejsca od których należy się trzymać z daleka.

Baza: 3600m n.p.m.
Z lodowca schodzimy na kamienistą morenę i stromym podejściem w końcu osiągamy wysokość naszego obozu na najbliższe kilka dni. Wokół dawnego obserwatorium meteo, dziś przekwalifikowanego na dość spartańskie schronisko rozpościera się kamieniste plato z usypanymi wiatrochronami za którymi rozstawiamy namioty. Biwak kosztuje tu około 10lari, ale wystarczy się upomnieć, aby dostać zniżkę. 
Była stacja meteo, obecnie schronisko z agregatem prądotwórczym działającym w nocy, dostępnym gazem (35lari 500ml) , wodą...i po znajomości czaczą:)
Etap3: Meteo - Plateu (3600m - 4400n.p.m.) aklimatyzacja
Odpocząwszy i zasięgnąwszy informacji od wcześniej atakującego polskiego zespołu, rankiem kolejnego dnia ruszamy na aklimatyzację. Spokojnie i bez większych trudności przemieszczamy się po dość płaskim terenie u stóp stromych sypkich ścian, klasycznych "rolling stonesów", z których co pewien czas odpada skała wielkości samochodu by tocząc się z impetem wyhamować kilka metrów od naszej ścieżki. Większa część ekipy osiąga wysokość płaskiej przełęczy powyżej plateu ~4 400m. Ja z Magdą wycofujemy się poniżej płaszczyzny z powodu kłopotów z siąkaniem nosa krwią...


Etap3:SUMMIT
Trzeciego dnia w 2 w nocy, w 2 zespołach łącznie w 7 osób rozpoczynamy akcję szczytową. Zaniechawszy zakładania bazy na Plateu, mamy do zrobienia ponad 1400metrów przewyższenia. Idziemy szybko i sprawnie, jeden za drugim świecąc sobie pod nogi czołówkami. Ze znalezieniem wydeptanej już wcześniej ścieżki nie ma większych problemów. Po drodze mijamy 2 krzyże, biały i czarny, za którym w trudniejszych warunkach warto się związać ze wzg. na szczeliny. My jednak pedałujemy solo aż do przełęczy powyżej Plateu, by o wschodzie słońca założyć raki i związać się, odpoczywając jednocześnie chwilę przed końcowym podejściem. 
4 400metrów, namiot z tesko za 50 zł, w środku Czesi w sprzęcie jak z
filmów Herzoga, za to z doświadczeniem pewnie jeszcze większym niż on.
Z przełęczy szczyt wygląda jak łagodna kopa leżąca w zasięgu kilkudziesięciu minut niewymagającego spaceru. Złudzenie jednak pryska, gdy ruszamy przed siebie i zdajemy sobie sprawę ze skali wzniesienia z jakim się mierzymy. Powoli, krok po kroku brniemy po nawianym śniegu trawersując ozdobione lodowcowymi tworami zbocze. Przed ostatnią stromą ścianą płaskie siodło gdzie deponujemy wszystko co niepotrzebne i atakujemy wylodzoną ścianę szczytową. 
Ściana zwieńcza się kolejnym płaskim siodełkiem, od którego w górę prowadzi już łagodne ramię grani stopniowo wypłaszczającej się na szczycie. Oszukani wskazaniami wysokościomierza spodziewamy się kolejnych prawie 200 metrów podejścia, ale stopniowo uświadamiamy sobie, że wokół nie ma już niczego wyżej. Stąpając po co raz bardziej płaskim grzbiecie uświadamiamy sobie że stoimy na szczycie. Złowrogi olbrzym dał się poskromić! Rozkoszujemy się bezkresną górzystą panoramą wypełniającą horyzont po brzegi w każdym kierunku.      
Dalej nie ma już nic...po trzech dniach patrzenia na górujący nad resztą świata szczyt Kazbeku
to ogromna ulga czuć, że jest się na jego szczycie i że wszytko wokół musi być już tylko niżej, u twoich stóp...
taka ulga, że aż se muszę siąść...taki żart:)
ale poważnie - tam na szczycie był moment, gdy z trudem hamowałem łzy wzruszenia...
Etap4: Zejście
...co może być ciekawego w zejściu, gdy zdobyło się już szczyt?:) Niby nic, ale w końcu czas na widoki, które wcześniej minęliśmy prawie biegnąc w górę w środku nocy. Doceniamy ukryty w mroku krajobraz i nie spiesząc się już nigdzie robimy mnóstwo zdjęć powoli powłócząc nogami w kierunku bazowej stacji meteo.
Plan: napis KAZBEK. Efekt - dowód na działanie choroby wysokościowej:)
Gest a la "Nu Kazbek, pagadi!" - satysfacha i szczęście, że te kłębiące się na szczycie
chmury "are not my business anymore!:)"
Zasłużony reścik poszczytowy;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz