niedziela, 13 marca 2011

Beeeee..! Baranie Rogi ~ 2400m n.p.m

marzec, anno domini 2011
Śpimy w schronisku! Nie, w namiocie! ...to może w jamie? 

...albo wystartujemy rano!:) Czyli jak  zawsze zdecydowani, zaplanowani i gotowi, najwcześniej jak tylko się dało (czyli w piątek przed 20-stą), wyruszyliśmy ze Słodkim w drogę do Zako. Towarzyszy nam mniej więcej połowa potrzebnego sprzętu, reszta rozrzucona jest wokół trasy naszego przejazdu i niemiłosiernie rozciąga czas jego trwania. Dobry humor mąci nam świadomość, że w Zako już od kilku godzin czekają na nas Magda i Gąsior, wciąż nie wiedząc co dalej. Przynajmniej jak chodzi o to ostatnie to jesteśmy w tej samej sytuacji:) 


Początkowo plan zakładał wyjście w piątek, nocleg w chacie w Kieżmarskiej i poranną działalność żlebową "na świeżo". Już samo brzmienie tego planu wydaje się jednak zbyt proste, żeby było możliwe, dlatego ubarwiliśmy nieco scenariusz opóźnionym wyjazdem z opcją biwaku w dolinie, potem jeszcze kilkoma wariancjami tego planu aż w końcu poddaliśmy się przesuwając start na rano. 

Nie było tak źle!
Poranne dojście do Zelonego Plesa (1555m z ~800m) okazało się bardziej przyjemne niż zakładaliśmy. Śnieg pojawił się już po mniej więcej dwóch kwadransach, trzeci przekonał nas do założenia nart. Dla mnie to sprzętowy debiut - świeże Factory wydają się leżeć doskonale, zwłaszcza, że zapłaciłem za nie taką fortunę, że nie pozostaje mi nic innego jak mocno w to wierzyć:) Dodatkowo trekerki i niedopasowane do nart foki...całość wdzięcznie skrzypiąc i stawiając zażarty opór ciągnę za sobą udając że jest fajnie. 

W chacie rest i przepak, ciężki dobytek zostaje w depozycie, jemy coś i ruszamy po zamarzniętej tafli jeziora. Podejście na foce już po niedługim czasie zaczyna przypominać moje pierwsze kroki na nartach w zawodach Koziołka Matołka, dlatego szybko wpinam sprzęt w plecak i zaczynam stepping. Reszta poddaje się chwilę później i już wszyscy razem wesoło stąpamy po schodkach. Śnieg jest dobry, twardy ale ustępujący, schody już wybite miejscami trzeba jedynie "odświeżyć" spod zsuwającego się z góry śniegu. 


Pogoda piękna, na naszej trasie kilka osób, kilka tez już zjeżdża po dojściu na przełęcz z Chatki Teriego. Wypłaszczenie Doliny Dzikiej pokonujemy techniką dowolną - ja z buta, Magda z foki. Podejście wydłuża się i utrudnia w końcowej, stromej części, zapinamy raki "pro forma" i docieramy na przełęcz - Barane Sedlo. 

Istotnie sama przełęcz przypomina szerokością siodło, z drugiej strony lufa taka sama jaką podchodziliśmy, tylko zdecydowanie krótsza - słoneczny zjazd do Terinki. My jednak mówimy Terince nie i wybieramy dłuższy zjazd linia podejścia. 


O taaaki długi, chyba z 5 minut!
Jak zwykle długość, (albo raczej krótkość) zjazdu skłania mnie do refleksji nad tym wszystkim. Zdecydowanie nie chodzi tu o narciarstwo, 8h pałowania się pod górę w żaden sposób nie maca się z 5 minutowym zjazdem. Wysiłek (formaaa++!;) i sama idea wycieczki, pięknych widoków i zrobienia czegoś mniej dostępnego niż wyciąg czy kolejka, już bardziej. Ale dla mnie najbardziej liczy się satysfakcja z "zaliczenia" zjazdu, który oglądany z dołu prezentuje się imponująco. 2400 - 1500 daje 900 metrów deniwelacji, stromy odcinek początkowy z samej przełęczy potem wieeelki, łagodny kocioł zamknięty kolejnym stromym żlebem schodzącym na piargi wokół Zielonego Plesa. To wszystko pomiędzy 40-45 stopi na prawdę prezentuje się pięknie! Tak rozmyślając popijamy pifko w schronisku zasilanym z brzęczącego miarowo dieslowskiego agregatu. Wtedy jeszcze nie wiemy jak bardzo da nam w dupę ten agregat tłukąc się i nie dając nam spać przez pół nocy. 

Nie wiemy też jeszcze, że w nocy w dole i po polskiej stronie szaleje mocny wiatr i znacząco wzrasta temperatura. Nie wiemy, że wszystko to składa się w tragiczny, śmiertelny układ który odbierze życie trzem taternikom w lawinie pod Koszystą 14-ego marca - pokój ich duszom! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz