niedziela, 20 lutego 2011

Salatyn ~ 2048m n.p.m.

luty, anno domini 2011

Trudne z łatwego...

Salatyn odwiedzałem już wcześniej kilka razy. Lubię ten rejon, bo sprawia wrażenie dostępnego i przyjaznego a widoki z grani w każdą stronę są przepiękne. Słowacy licznie korzystają z dobrodziejstwa jakim jest wyłączenie Spalenej Doliny z obszaru zamkniętego w okresie zimy. My również zaczerpnęliśmy z tego dobrodziejstwa korzystając z zaproszenia Beatki Jurinovej, jednak na zjazd wybraliśmy wariant nieco mniej przyjazny i zdecydowanie mniej uczęszczany.




Na miejscu tzn. w Zverowce zameldowaliśmy się opóźnieniem, nie przekraczającym tym razem nawet godziny! (zważywszy na skład jest nie lada osiągnięcie). Wraz ze Słodkim dołączyliśmy do ekipy w składzie: Prymus, Olga, Bestia i Majka. Korzystając z pomocy dwóch, chyba najsympatyczniejszych ratowniczek w całej Horskiej Służbie - Beaty i Weroniki skompletowaliśmy brakujący sprzęt i udaliśmy się wyciągami wgłąb doliny Spalenej. Na górze szybka wpinka w sprzęt do łażenia i zgodnie ze wskazówkami Beaty ruszyliśmy w poszukiwaniu drogi przez kosówki (sama Beata, na skutek ruchomego grafika musiała zostać na dyżurze).

Dojście pod ścianę Centralnego Żlebu dość łatwe i wygodne...przynajmniej dla tych, których foki były szersze niż 70mm, no może jeszcze debiutująca Olga nie podzieliłaby tego zdania.

Podejście żlebem wygodnymi schodkami nie zajęło więcej niż półtorej godziny. Na górze sympatyczne Słowaczki z BA, widoczki na Tatry Wysokie i Niskie, Liptowską Marę...zabawa w wspinanie... pięknie!
Po dłuższej chwili na przełęczy zameldowali się kolejni z naszym maruderów. Wobec braku sprężu i wyraźnego pomysłu na dalsze działania, zdecydowałem się opóźnić nieco wspólny zjazd i zaliczyć jeszcze przyjemnie nasłoneczniony żleb schodzący na południe. Po kilku topornych skrętach po wywianym kociołku stanowiącym wejście do żlebu, pod nartą poczułem pierwszy w tym sezonie, wiosenny firn! Wielką przyjemność z jazdy mąciła jedynie konieczność szybkiego powrotu i tempo podejścia narzuciłem sobie mordercze. Na szczęście piknikująca na górze ekipa stanowiąca szkielet grupy "Poza czasem" nie odczuła zauważalnie prawie godzinnego oczekiwania, w zasadzie to ja musiałem jeszcze trochę poczekać aż się wyguzdrają:)

Y jak yyy..stromo!:)
Patrząc na Salatyn ze Spalenej, na prawo od szerokiego Centralnego Żlebu są oddalone od siebie zaledwie o kilkadziesiąt metrów dwa wejścia do najdłuższych w tym masywie żlebów. Kilkadziesiąt metrów poniżej ramiona żlebu łączą się i całość tworzy przypominający literę Y kształt. My wybraliśmy wejście na lewo, bliżej Centralnego, łatwiej dostępne bo nie przewieszone nawisem i jeszcze niedawno oświetlone resztką słońca.


Zjazd, zwanym przez niektórych "Stromym Żlebem" to około 400 metrów deniwelacji z nachyleniem dochodzącym (przez większość zjazdu) do 47 stopni. Stromo...ale dość szeroko i wygodnie. My trafiliśmy na zaskakująco dobry śnieg, twardy, ale ustępujący. Co prawda telemarkowe kapce powodowały że nogi dygotały mi ze strachu, ale ...jakoś trzeba sobie urozmaicać wrażenia:)






Reszta ekipy zjechała Centralnym, ale nie bez problemów. Wbrew naszym oczekiwaniom, to szerokie i wydawałoby się łatwe zbocze, okazało się niemalże ponad siły Olgi. Jednak mimo to i mimo kontuzji, za to w dość niepokojąco długim czasie, Olga finalnie zameldowała się na dole cała, za co szacun dla niej i chwała!;)

Resztę dnia spędzoną w Zubercu w towarzystwie Brania i Beatki wspominam równie sympatycznie jak sam zjazd. Orawa a w szczególności ta mała Zuberska dziedzinka to miejsce w które zawsze wracam z największą przyjemnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz