niedziela, 19 grudnia 2010

Ogry, ogryyy! Risoul 2010

grudzień, anno domini 2010
Zaczęło się od Borata
...co od początku powinno wróżyć coś nieprzeciętnego, ale zacznijmy od początku!:)
Wyjazdy tego typu mam zamiar wpisać sobie do corocznego kalendarza - tanie, przedsezonowe, rozruchowe narciarstwo, a zawsze może się okazać że coś nas miło zaskoczy. Tak i tym razem, z 4 osobowej minigrupki zrobiło się nas chyba 10 osób. Z Wawy dojechał i zaszczycił nas swoją obecnością Mały. Henio wraz ze swoimi znajomymi - Krzysiem, Mateuszem i Gosią...parytet mocno niezachowany. Oprócz tego Pital i Cinu z którymi to razem ochrzciliśmy się mianem ogrów i typowymi dla ogrów zabawami (gra w hokeja czajnikiem, w tenisa patelniami) umilaliśmy Gosi wypoczynek:)

Korsarz...
z niewielu rzeczy które mogę wszystkim NIE-polecić to właśnie biuro o tej nazwie, z Poznaia. W gruncie rzeczy biuro było całkiem ok, przynajmniej do momentu kiedy nie poznaliśmy pilota. Mogliśmy bez najmniejszej napinki poczekać kilka godzin na spóźniający się autobus, ale po pierwszych kilku zdaniach tego typa uśmiech zniknął nam z twarzy i pojawił się nerwowy grymas. Na szczęście "Cracovscy" chłopcy wiedzieli jak obchodzić się z takimi mało pokornymi typami i gość szybko poznał swoje miejsce w szeregu. Droga do przebiegła dość sprawnie, rozładunek i zakwaterowanie już mniej ale w końcu jakoś dotarliśmy.Łatwo też obeszliśmy problem kosztujących kilka euro zdjęć do skipasów...
Herman Majer:)


Znany piłkarz, ale nie wiem jaki...
A to chyba jakiś siatkarz:)


Szklane góry
W Rosoul przed nami spadł deszcz, śnieg pokrył się szklaną warstewką i powodował nieprzyjemne dźwiękowe objawy przy próbach niekontrolowanego zjazdu gdziekolwiek tylko wyjechałem poza trasę. Moją naturalną odpowiedzą na taką sytuację był telemark i dlatego pierwsze 2 dni ćwiczyłem wesoło kolanka. Opadów brak, ale ponieważ temperatura utrzymywała się non stop grubo poniżej 0, mróz wyciągną z wylodzonego śniegu wilgoć i powoli wszystko zaczęło nadawać się do jazdy. 



Auto stopem:)
Pierwsze off-pistowe próby zakończyły się niespodzianką. Zjechaliśmy do wioseczki Vars mijając po drodze (i ignorując) znaki "Ferme" i dopiero na dole zdaliśmy sobie sprawę z naszego błędu. Poza weekendami leniwi żabojadzi wyłączają część wyciągów i to właśnie trasę wzdłuż jednego z nich wybraliśmy sobie na początek. Oczywiście wraz z niedziałającymi wyciągami nie działają tez skibusy - przecież to takie logiczne.... Z pomocą przyszła nam dopiero sympatyczna pani pracująca w jednym z lokalnych pensjonatów. Swoim mającym tylko 2 biegi (i mam nadzieję, że hamulce też, my jechaliśmy tylko pod górę) busikiem zawiozła nas do najbliższego wyciągu.


Twardo
Generalnie teren w Risoul-Vars sprawia raczej trudność jak chodzi o znalezienie tras a nie miejscówek do jazdy poza, jednak trudne warunki nie dawały wielkich możliwości. Mróz jednak dalej pracował na naszą korzyść i któregoś z kolejnych dni rozpoczęły się akcje żlebowe i szersza eksploracja. 
Jedna z pierwszych moich prób zjechania czegoś bardziej stromego zakończyła się wypiętą nartą i koncertową glebą na samej górze żlebu o wystawie ...centralnie na wyciąg. Z nerwów, smycząc się niezdarnie w dół 50stopniowego żlebu na jednej narcie, nie słyszałem na szczeście  wyciągowego aplausu... Potrzebę przekręcenia wiązań o kilka DIN w górę zrealizowałem przy najbliższym wyciągu i już kilkanaście minut później zaliczyłem feralny żleb w dużo lepszym stylu. 


Surprise!
Ni stąd, ni zowąd...otworzyłem oczy rano i na balkonie zobaczyłem dobre 15 centów świeżego puszku! Wtedy jeszcze nie rozumiałem, ze nad naszym balkonem jest kolejny i gdyby nie on, to pokład świeżego opadu sięgałby około 60ciu cm!!!;)


Brothers in arms
Zawsze fascynowało mnie we freerajdzie to,  jaką łatwość zawierania znajomości daje. Wyjście poza boisko i trochę pucho powoduje, że spotkani przypadkiem, obcy ludzie pozdrawiają się przyjacielsko jakby znali się wieki. Ja spotkałem dwóch chłopaków z Londynu, jeżdżących bardzo ładnie a już na pewno ambitnie i potrafiących znaleźć dobre miejcówki. Razem pooralismy teren aż do końca dnia. To był pierwszy taki puch tego sezonu, ale nie ostatni!:)


Grota Yeti...nieprzeciętna imprezownia!
Tenis patelniami:)
Deska...jedyne do czego się czasem przydaje, to żeby odespać długą podróż:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz