piątek, 12 listopada 2010

Paklenica - wśród gór Velebitu i ...min przeciwpiechotnych.

listopad, anno domini 201o

Jak na wyjazd narciarski, Chorwacja...

...nie jest najlepszą destynacją. Ale tak to już jest z Janciem... Oficjalnie to meteo mimo dobrych rokowań zrobiło psikusa tuż przed wyjazdem. Ale ja tam myślę, że Jancio od początku kombinował na tą nutę. W każdym razie urlop zaklepany i święto 11-ego listopada pozwoliło na przedłużenie weekendu, więc zamiast planowanego rozpoczęcia sezonu w Hintertuxie, jedziemy pokąpać się w Adriatyku!



Pakowanie i dojazd tym razem nadzwyczaj sprawne. Oczywiście nie obyło się bez drwiących uwag co do mojej 120-sto litrowej "kosmetyczki" ale do tego już przywykłem. 

Po drodze tylko jedna przygoda - złapaliśmy kropka po uderzeniu kamienia w szybę. Kropek stał się naszym nieodzownym towarzyszem (nie tak jak np. Jancia paszport, który na chwilę nas opuścił) i powiększał się niebezpiecznie aż do opuszczenia kraju naszych wrogów i  minięciu granicy ze Słowenią, potem ustatkował się i nie sprawiał dalszych problemów..no może oprócz konieczności wymiany szyby po powrocie za kosmiczną kwotę równą około zygtryliarda boliwarów (ubezpieczenie fajna rzecz!)

Croatsko!
Przyjazd i biwak w okolicach Starigradu, morze, zakaz rozbijania namiotów, który dla nas oznacza nie mniej ni więcej tylko ewentualny brak sąsiadów obok naszych karimatek i płacht biwakowych. 

Każdy w swoją stronę
Dźwięk cykad budzi nas rano, noc była ciepła i przyjemna. Szybkie śniadanko, kawka, przepak i wymarsz. Razem do skalnej bramy stanowiącej wejście do wąwozu Wielkiej Paklenicy, potem każdy w swoją stronę. Chłopaki - Jancio i Paweł atakują szóstkową "Diagonalkę", ja mam w planach przelecieć cały park wzdłuż i wszerz. Umawiamy się na kontrolny zdzwon koło 18tej, później będę tą porę przesuwał kilkakrotnie...

Dżogingowo
Park obejmujący połudnowy kraniec Velebitu to głównie dwie duże, schodzące w stronę morza doliny - Mała i Wielka Paklenica. Z północy zamykają je ściany dochodzące do ponad 1700 (Vegansky vrh 1757) metrów nad odległym o zaledwie 10km morzem. Teren w całości wpisany na listę UNESCO. 
Kamienista ścieżka, którą maszeruje prowadzi pomiędzy niemalże pionowymi ścianami wrzynając się w nie głęboko. Niska wysokość bezwzględna oznacza dużo tlenu w powietrzu, więc spakowany na lekko mogę często biec. Początkowo kieruje się w stronę najwyższego szczytu, jednak pogoda, głównie niski pułap warstwowych chmur skłania mnie do zmiany trasy. Na szlakach nie spotykam nikogo, w jednej z przyjemnych chatek - schronisku Lugernica uzupełniam brakujące informacje i koryguję  plan mojej wycieczki uwzględniając nienajlepszy stan pogody. Vegansky vhr zostawiam sobie na jutro i kieruję się na południowy wschód w strone malowniczego Czarnego Wierchu (Crni Vrh 1100).   


Wilgotny las bukowy
to nie jest widok, który spodziewałem się spotkać w wysuszonej słońcem Chorwacji. Prawdopodobnie jednak północne zbocza krasowego leja leżące w bezpośrednim sąsiedztwie morza, są w stanie zgromadzić wystarczającą ilość wilgoci by stać się ostoją starego, okazałego, soczystego lasu. 

Jesienna aura zdobi ten magiczny zakątek barwami złota i pasteli.

Ze szczytu widać w oddali morze, oprócz jednego piechura, którego odgłosy ku swojemu przerażeniu wziąłem  z początku za niedźwiedzia, nic nie mąci atmosfery spokoju.


Malowniczy Czarny Wierch opuszczam kierując się w stronę złowieszczej, ogromnej ściany Anica Kuk - celu jutrzejszej wspinaczki chłopaków, który jak powie później Jancio - pancernie spina dupę!;) 

Po drodze opuszczone gospodarstwa pełne pszczelich uli, mi na myśl przychodzi tu Kochanowski i jego lipa. Siadam pod rozłożystym drzewem popijając wodę świeżo zaczerpniętą ze studni i nie mam ochoty opuszczać tego miejsca. Jednak plan trochę nagli bo właśnie przyszedł mi do głowy sposób na przedłużenie tej przyjemnej wycieczki o...

Przeciwną stronę doliny Paklenicy
Teren, który nie do końca pokrywa moja mapa, ale który mieni się mi w oczach niczym symbol przygody, stanowiąc jednocześnie nie lada fizyczne wyzwanie.
Serpentynowo pnąca się w górę ścieżka prowadzi do nieczynnej o tej porze roku jaskini Manita Pec. Co dalej, szczerze mówiąc nie wiem... 

Przejście dalej jest! ufff
Bo tego właśnie nie pokazywała moja mapa. Nieco ukryty szlak prowadzący powyżej jaskini zaczyna przypominać ferratę, szorstka skała stanowi doskonałe oparcie, teren wznosi się ukazując co raz bardziej majestatyczną okolicę.
  


18:00 - godzina bezpiecznego powrotu
Pora umówionego bezpiecznego powrotu zastała mnie niemalże na szczycie Vidokov Kuk - wysuniętego na północny zachód od granic parku szczytu, niewątpliwie zawdzięczającego swą nazwę roztaczającej się wokół panoramie.
 








Pierwsze dzwonienie do chłopaków odwróciło mój niepokój o nich, w ich niepokój o mnie. W odróżnieniu jednak do baterii w czołówce, przynajmniej te w telefonie miałem w miarę silne, więc umówiliśmy się na kontakt później. Zmrok zapadał powoli podczas gdy ja z pierwszymi oznakami niepokoju szukałem szlaku w kierunku Starigradu, na zmianę podziwiając z zachwytem czerwony, przepiękny zachód słońca i wypatrując...

Malutkich zakazików ruchu:)
Bo tak w Paklenicy oznacza się szlaki. Znak, który tego wieczoru urósł w mojej psychice do miary symbolu biblijnej gałązki oliwnej. 
Gęsto malowany i doskonale widoczny za dnia, jest upierdliwie ciężko znajdywalny przy słabym świetle zdychającej latarynki petzla. Różnorodność terenu nie ułatwia nocnej nawigacji, co przy moim zmęczeniu skutkowało koniecznością kilkunastokrotnego powrotu do widzianego ostatni znaczka. Apogeum nieprzyjemnego uczucia zagubienia osiągnąłem wchodząc na teren opuszczonej podczas wojny osady Milovci. Kamienne domki z pustymi oknami i zniszczonymi dachami i wąskie przejścia między ich murami i wdzierająca się wszędzie roślinność, budziły u mnie tylko jedno skojarzenie - scenerię horroru. 

Błąkając się po zakamarkach opustoszałej osady, tropiąc szlak kluczący nienaturalnie między opuszczonymi gospodarstwami, natrafiłem na coś co przypominało wydeptaną i w miarę wyraźną ścieżkę. Nie bez wahania, desperacko podążyłem w tym kierunku modląc się w duszy o chociaż zarys okrągłego czerwono białego symbolu gdzieś po drodze. W końcu kilkanaście kroków przede mną zamajaczył upragniony czerwony znaczek - zbawienie, albo...

Uwaga miny!
bo tak przetłumaczyłem sobie wiszący na drzewie napis "Opasnost mine" udekorowany białą trupią czaszką. To zdecydowanie ostatni symbol jaki w tej sytuacji potrzebowałem. Dobrze chociaż, że w telefonie ani kreski zasięgu, bo jeszcze mógłbym wpaść na bezsensowny pomysł, żeby się komuś pożalić...

Ulubione Milovci...
Do opuszczonej złowrogiej wioseczki, mimo wyczerpania wróciłem w podskokach. Po kolejnych kilku próbach udało mi się znaleźć szlak, prowadzący w dół ...przez cmentarz. W małej kapliczce na skraju zostawiłem słowacką dwu-euro-centówkę z Krywaniem na rewersie. W podziękowaniu za odnaleziony szlak i życzeniem rychłego powrotu do słowiańskiego kraju sąsiadującego z wytwórcą monety. 

Ostatnim wyzwaniem było zboczenie ze szlaku by skierować się w stronę widocznych w dole świateł Starigradu. Trudna decyzja opłaciła się i niebawem asfaltowa uliczka wyprowadziła mnie prosto na sklep z dużymi, nezbyt drogimi butelkami piwka Ozujsko i Karlovarsko. Tak wyposażony wróciłem na plażę do chłopaków z wielką, nieukrywaną satysfakcją.   

Pozostałe zdjęcia:























A spotkał ktoś kiedyś niedźwiedzia w Chorwacji?

Ja na szczęście nie! Ale były momenty, takie jak w tej okolicy, gdy ślady na ziemi w postaci świeżo rozrytej darni i zdartej kory i odchodów, wskazywały na obecność czegoś dużego i silnego jak dziki albo niedźwiedzie. Dziki dyskryminowały trochę ślady zdartej kory, niedźwiedzie dyskryminowało chyba jedynie to, że nie pamiętałem czy widniały na tablicach z opisem flory i fauny na jakie zerknąłem na początku szlaku. Chyba ich tam nie było...a może były...e, chyba nie... W każdym razie kilkukrotnie podczas mojej wycieczki nie pozostawało mi nic innego jak mocno w to wierzyć. 







Zdjęcia chłopaków ze wspinu:














  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz