niedziela, 1 września 2013

Short moto story oraz zdjęcia z "wakacji"

lato, anno domini 2013 
Dobra wiadomość jest taka, że na zdjęciu nie widać poważnych złamań ręki;-)
Zła jest taka, że zdjęcie nie obejmuje mojego zmiażdżonego paluszka;-(
Pozdrowienia dla Nemocnicy w Dolnym Kubine! 
To miał być sezon motocyklowy. Przygotowania, poszukiwania, zakupy, opłaty, tłumaczenia, rejestracje, doposażanie sprzętu i niekończące się formalności. W końcu pierwsze kilometry na nowej maszynie, zachwyt i rosnący apetyt na dużo więcej. Jednak marzenia o dalekich wyprawach na dwóch kółkach okazały się tak samo niewyraźne, jak zamglony obraz za szybą zmęczonego kierowcy, który ścinając zakręt pod prąd, położył im kres...




Helga i Marudejrro
Karin rozpoczęła przygodę z Helgą (turystyczne enduro "funbike" 800 ccm). Pierwsze weekendy lata wypełniła nauka i oswajanie się z szosą. U boku tej pozbawionej jakiegokolwiek dizajnu maszyny, mój stary Maruder prezentował się "z klasą". Taka para, choć niezbyt dobrana, zaczęła gromadzić na wspólnym koncie dziesiątki kilometrów. Od końca maja, nieśmiałe przejażdżki wokół Martina, zaczęły przechodzić w dłuższe wycieczki po drogach środkowej Słowacji - piękną drogę SNP (szlak bohaterów Słowackiego Powstania Narodowego'44-45 u podnóży Wielkiej Fatry), serpentyny wokoło Kramnicy, Banskiej Stiavnicy, Sitna itp. Karmiliśmy nasze motocykle kilometrami asfaltu i dziesiątkami zakrętów, czerpiąc radość z ich siły i poczucia wolności. W ciepłe letniego słońca skubaliśmy przydrożne czereśnie, wracając do domu chłodnymi wieczorami pełni zapachu mijanych pól i lasów (oczywiście też much i komarów;-) oraz atmosfery odkrytych przypadkiem zakamarków Słowacji. Wszystko układało się dobrze a porozrzucane elementy marzeń o moto podróżach zaczęły powoli układać się we właściwych miejscach. Do ekipy dołączyła różowa świnka znaleziona gdzieś na drodze i w takim kolorowym towarzystwie mijały letnie weekendy. Wszelka inna działalność sportowo-turystyczna (z wyjątkiem narzekania na pogodę;-) została zawieszona, motocykle oddały nam swoją moc a my oddaliśmy im duszę. 











Dzień z życia motocyklisty
Siedzisz w biurze cały tydzień licząc godziny do weekendu. Gdy w końcu zegar wybija 16 wskakujesz na motor, by nudę upalnej miejskiej egzystencji zostawić za sobą wraz z opadającym kurzem. Po tygodniu ukropów akurat teraz zaczyna padać deszcz, ale to nie szkodzi. Włączasz silnik, dajesz kopa, za tobą tylko kurz.... uuuhuuu!

Koniec.
A koniec jak to koniec - przychodzi nagle i nieoczekiwanie. Na trasie z tysiącem zakrętów, nieświadomie zbliżasz się do tego, który ma być tym ostatnim. Światła samochodu z naprzeciwka mogą świecić tak jak zwykle gdy kolejne auto przejeżdża obok ciebie. Ale mogą też świecić inaczej, tak że w ułamku sekundy zdajesz sobie sprawę, że to auto nie przejedzie obok, że te światła wycelowane są w ciebie! Niemoc i uczucie absurdalności tej sytuacji rozwiewa brutalne uderzenie. Dźwięk energii absorbowanej przez wyginający się metal, ubranie, ochraniacze, aż w końcu ciało. Na szczęście zderzenie ma charakter bocznego odbicia a nie czołówki. Migawkowy, obrócony do góry nogami obraz trawy rosnącej w przydrożnym rowie, to kolejny znak, że to chyba jeszcze nie koniec, że może będzie ciąg dalszy, jest nadzieja! Karuzela, kilka głuchych dźwięków, a potem cisza. Pamiętam ułamek sekundy tej ciszy przeniknionej narastającym niepokojem, po którym obudziłem się do świadomości tego co się stało. Początkowo dalej w to nie wierząc leżałem bojąc się wykonać jakikolwiek ruch, ale ból i szok powoli zaczął rozwiewać wszelkie wątpliwości. Później - na szczęści dość szybko - na otaczających przedmiotach pojawił się niebieski, pulsujący refleks świateł karetki. To przyniosło ulgę i poczucie bezpieczeństwa. Będzie ciąg dalszy, teraz już na pewno! 

Hipokrates - ?
Kto to był Hipokrates może nie każdy pamięta, ale na pewno każdy słyszał o przysiędze składanej przez lekarzy. Jednak w czasach nowoczesnego kapitalizmu w wydaniu Słowackim, Hipokrates ma na imię "euro" albo "poiszczenie" (ubezpieczenie). To właśnie te dwa słowa pamiętam najwyraźniej z akcji ratunkowej pogotowia a potem szpitala w Dolnym Kubinie (jego mać!). No i jeszcze kłótnię sanitariuszy o to, który będzie mnie musiał zawieźć do gipsiarza, aby usztywnił jedną z dwóch złamanych kończyn (drugiego, wielokrotnego złamania jeszcze wtedy nie zdiagnozowano, może po to żeby nie przytłoczyć mnie nadmiarem nieszczęścia;-) 
Reszty pobytu w szpitalu nie pamiętam i tak chyba jest lepiej. 

Co trzy nogi, to nie ...dwie
Równie szybko jak wyszedłem ze szpitala z zagipsowaną nogą, wróciłem aby zagipsować też rękę. Z jedną kulą pod pachą, za to z gipsem na obydwu kończynach po tej samej stronie ciała  nie łatwo iść przez życie...nie łatwo nawet spać, nie mówiąc o każdej, najprostszej nawet czynności jak np. podrapanie się pod pachą;-/ Tych kilku tygodni przypominających przymusową emeryturę w domu starców (i to z ograniczonym prawem do spacerowania) nie wspominam z radością. Za to te parę chwil na które Karin udało się wyrwać mnie z letargu były bezcenne!      
ej, a co ty masz trzecią nogę taką dziwną jakąś, drewnianą?
Wilk i Czerwony Kapturek ...i grzyby do koszyczka;-) 

A tak wszystko się zaczęło...
Wiosną stara Jawa'350 z 1958 roku została przez nas uratowana z wiejskiej szopy i dostała szansę na nowe życie. Od niej zaczął się nasz motocyklowy sezon 2013 roku i wygląda na to, że na niej też się skończy. Premiera odnowionego weterana, miejmy nadzieję że już wiosną 2015.

Mat i Pat;-)



1 komentarz:

  1. tym większa radość z zobaczenia Cię na stoku!

    OdpowiedzUsuń