poniedziałek, 11 czerwca 2012

Zielony raj - Słowenia

czerwiec, anno domini 2012 

Jedno z najbardziej zielonych państw świata. Jak głosi Wikipedia - lasy zajmują tu niemal połowę powierzchni kraju. Jak głoszą wnioski z moich  króciutkich obserwacji - reszta to góry, wśród nich przepiękna turkusowo-błękitna rzeka Socza i  kawałek urokliwego wybrzeża.








Dawno już nie byłem w miejscu, które stanowiłoby tak skondensowaną mieszankę  wrażeń krajobrazowo - turystyczno - sportowo - przyrodniczych. Tutejszy krajobraz pełen jest wysokich, skalistych alpejskich szczytów i rozdzielających je ogromnych dolin, usłanych dywanem lasów i soczystą zielenią kwiecistych łąk. Wśród nich, niczym szmaragdowy wąż wiją się wody rzeki Socza mieniąc się paletą niespotykanych barw -  od błękitu po ciemną butelkową zieleń.  Serpentyny  górskiej, widokowej "Ruskiej cesty" z Kranjskiej Hory do Trenty, kilometrowe czeluście jaskini Postojna jama. Krajobraz pełen pięknie zachowanej przyrody z wkomponowanymi w nią delikatnie elementami ludzkiej egzystencji - zatopionymi wśród zieleni drewnianymi domkami, pasterskimi szałasami i górskimi chatami. Niezliczone atrakcje turystyczno - sportowe oraz jeszcze liczniejsze, urokliwe "zakamarki bez nazwy" leżące na końcu każdej leśnej dróżki odchodzącej od głównej szosy. A na końcu drogi, za wzgórzami spowitymi w cieniu winnic i owocowych sadów... morze - błękitne i ciepłe, omywające swymi falami kamieniste nabrzeże starego portowego miasta Piran.


Jalovec (2643m)
Nasza przygoda rozpoczęta ze słowem "Triglav" w nagłówku, szybko zmieniła się w improwizowaną włóczęgę tu i tam, w kierunku nadawanym palcem przesuwanym po mapie lub horyzoncie, od jednego ciekawego miejsca do drugiego. Alpy Julijskie pokazały nam swój srogi majestat, ale jednocześnie łaskawość. Uwięziwszy na noc we mgle, pozwoliły jednocześnie znaleźć bezpiecznie schronienie w pustym zimowym "bivacco" (Chata pod Spickom). Na otwartym na wypadek takich awaryjnych sytuacji poddaszu spędziliśmy noc całkiem wygodnie, mimo wiatru targającego blaszanym poszyciem dachu i różnych innych  odgłosów o niewytłumaczalnym pochodzeniu. Jaloviec i jego okolice, przeznaczony na pierwszy, "rozruchowy" dzień stał się areną naszych dwudniowych ciężkich, zmagań nawigacyjnych w trudnym, zaśnieżonym miejscami terenie z kiepską mapą i jeszcze gorszą widocznością. Za to w towarzystwie kozic których liczba przekroczyła liczbę napotkanych przez te dni ludzi w ilości: 2 - słownie dwie osoby;-) 

O Triglavie nie było już mowy, okno pogodowe "zarezerwowane" na ten szczyt wykorzystujemy do odnalezienia w końcu drogi w dół do naszej doliny przez dość stromą i zaśnieżoną Jałowcową Szczerbinę (szlak w lecie oficjalnie zamknięty ze względu na kruchość ścian żlebu i spadające nim kamienie). Po drodze z lekkim niedowierzaniem obserwowaliśmy nasze ślady na śniegu pokazujące w jakim terenie kluczyliśmy wczoraj we mgle.

Ruska cesta
Dalej jedziemy na południe. Malowniczymi serpentynami "Ruskiej cesty" z Kranjskiej Hory do Trenty pokonujemy przełęcz Vršič na wysokości 1611m i co pewien czas odbijamy z głównej drogi aby pospacerować chwilę wśród niezliczonych, przypadkowo znajdowanych perełek tutejszego krajobrazu. Ruska cesta mimo swego piękna, stanowi smutny pomnik symbolizujący nieludzki trud i dramat ludzi, do jakich zmusza wojna. Droga budowana rękoma radzieckich jeńców stanowiła potężne wyzwanie logistyczno-konstrukcyjne. Budując ją w wysokogórskim terenie i w srogich zimowych warunkach, kilkuset jeńców przepłaciło to życiem. Największa katastrofa spowodowana lawiną w 1916 roku zabrała ponad 300 żyć ludzkich za jednym razem. Pamięci pracujących tu jeńców przywołuje mała drewniana cerkiewka oraz liczne tablice i pomniki upamiętniające poległych budowniczych. W 2006 roku cała droga została  przemianowana na "Ruską". 



Postojna Jama, Predjamski Grad
Również z Postojnej Jamie - jaskini do której udajemy się w dalszej kolejności jednym z "ludzkich" elementów tego ogromnego, krasowego królestwa stanowi "Ruski most". Jaskinia stanowi jedną z największych atrakcji turystycznych tego kraju, świadczy o tym choćby liczba japońskich turystów. Sam fakt, ze jaskinię częściowo zwiedza się pociągiem, świadczy o jej wielkości i niesamowitości. Resztę zostawiam własnej ocenie... na pewno warto odwiedzić to miejsce, ale na pewno nie warto nastawiać się na ciszę i spokój. Odrobinę spokoju można zapewnić sobie tu jedynie "gubiąc" się pośród labiryntu korytarzy i odłączając od licznej grupy. 

Nieco już mniej oblegany jest pobliski zamek Predjamski Grad. Przypominający scenerią filmy o królu Arturze a w szczególności miejsce pojedynków rycerskich, zamek jest całkowicie wbudowany w ogromną, skalną grotę.


Monio;-)
Uciekając przed burzą docieramy w końcu do wybrzeża. Nad morzem witają nas rosnące w ogrodach palmy, kraby licznie pełzające po mokrym nabrzeżu i uczucie, że jesteśmy w jakimś egzotycznym miejscu. Ekskluzywne, kasynowo-hotelowe miasteczko Izola przejeżdżamy lekko zdezorientowani i kierujemy się do ciut bardziej kameralnego, starego portu Piran. Tu w labiryncie wąskich uliczek o ścianach pełnych stłoczonych ciasno, typowych dla śródziemnomorskiego klimatu okiennic, doniczek z kwiatami, suszarek do prania, klimatyzatorów, zaparkowanych gdzie popadnie rowerów, skuterków, wózków do wożenia ryb i wszystkiego co nie mieści się we wnętrzach malowniczych kamieniczek...snujemy się do późnej nocy. 


Tu zaczyna się też nasz powrót. Po krótkiej nocy spędzonej w jednym z hosteli w centrum Piranu, zaopatrzeni w zapas lokalnego, domowego winka ruszamy autostradą na Austrię. Tu, nad jeziorem Neusiedler See napadamy jeszcze na przydrożną czereśnię obsypaną nieracjonalnie wielką ilością ulubionych owoców. Za ten występek (oprócz kilku zdziwionych spojrzeń rakuskich przechodniów) spotyka nas kara - gwałtowna burza, która przychodzi akurat w sam środek gotowania obiadu. Z opresji ratuje nas jednak znowu czereśnia, pod której gęstą koroną udaje się jakoś dopichcić nasz obiad i połykając go w pośpiechu dostać na deser prześliczną tęczę;-)






Kozice sprawnie i bez wysiłku biegające wszędzie tam...
gdzie my dzień wcześniej niemal pełzaliśmy szukając we mgle zejścia do doliny.  
Linie z jednej strony nieregularne, a z drugiej oddające jakąś strukturę...
ciekawe na tyle, że pozwalają wyobrazić sobie wiele przeróżnych rzeczy.










Panowie 'the Red Face' i 'the Puzon-head'-)

Źródło rzeki Socza! Już samo źródło jest seledynowo - błękitne, tak jak woda tej rzeki.

Piran przed zachodem słońca


Krab, którego nie da się złapać!

Piran po zachodzie słońca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz