lipiec, anno domini 2010
Nie każdy weekend jest słoneczny
...ale też nie często trafia się tyle szczęścia, by manewrując między burzami, deszczami i piorunami, drwiąc z deptającej ci po piętach niepogody dotrzeć do domu o suchej nitce. Mi choć raz się udało!;)
Trasa:
Start - Zakopane, meteo złe z tendencją do pogarszania. Zapowiadane burze nadchodzące z kierunku północnego, więc ja kieruję się w przeciwnym. Rekordowe upały na południu nie wróżą jednak stabilnej pogody, a spod czarnego skórzanego rynsztunku dobiega odgłos mojego skwierczącego ciała. Ale zgodnie z jedną ze złotych zasad moto-wariatów z Ostrej Jazdy - "niezależnie jak wysoka temperatura, gorąco przestaje się robić przy 120km/h" (a padać przy 150..ale nie sprawdzałem) - pęd powietrza i uciekająca pod kołami droga współtworzą cudownie komfortowy klimat.
Via:
1) Liptovski Mikulas, odwiedziny u Karki i Ajki. Obiad z sympatyczną rodzinką Froda, który mało co nie kładzie kresu moim planom, po tym jak jeden ujek z drugim pragną wlać we mnie kolejne kieliszki borowiczki.
2) Banska Bystrica i Banska Stiavnica - urokliwe, zupełnie nie pasujące do reszty Słowacji mieścinki. Bystrzyca znacznie większa, Stiavnica malutka, obydwie miejscowości to wspomnienie bogactwa i świetności czasów wydobycia złota (nazwy pochodzą od słowa "bana" - kopalnia).
Przyjemność z jazdy krętą leśna drogą wśród pięknych widoków, zapachów i hałasu dudniących donośnie pustych wydechów, burzy niespodziewany ślizg obydwu kół w zakręcie. Prawdopodobnie piasek naniesiony przez niedawną ulewę. Niespodziewana, odruchowa podpórka ogromnego ciężaru motocykla kończy się chwilową bezwładnością jednej z moich nóg oraz solidnym przeszlifowaniem buta aż do blachy. Zszokowany i pewnie blady jak ściana pauzuję dłuższą chwilę na przydrożnej polanie, później jeszcze długi czas napięcie i dyskomfort nie pozwala mi odprężyć się w skręcie. Ale w końcu ....entuzjazm pokonuje strach i rolgaz odkręca się o kilka stopni więcej. Pędzę przez równiny południowo-zachodniej Słowacji w kierunku na Nitrę. Teren płaski jak okiem sięgnąć, ukrop jak w piekle, kilkukilometrowe proste aż się proszę by wycisnąć z poczciwego maruderka ile tylko się da.
Do celu docieram późnym popołudniem, Maro czeka już z zimnym pifkiem, a Monia oszacowawszy ile czasu się nie widzieliśmy, siada na rower i jedzie po większe zapasy. Mały Martin ma ze mną trochę problemów, mówię jakimś dziwnym dialektem nie wspominając już o akcencie, więc na początku trochę się nie dogadujemy.
Ale i tak jestem fajny, bo mimo 35 stopniowego ukropu biegam po ogrodzie próbując zrozumieć co fajnego jest w uderzaniu piłki obolałą od podpartego szlifu nogą. Mecz kończy się tuż przed momentem, w którym niewątpliwie bym zemdlał, radość z tego faktu rekompensuje mi to, że przegrałem z 6-cio latkiem:)
Siadamy na motor, robimy zdjęcia (które jak zwykle w większości później nie wyjdą), oglądamy kanciasty ale przyjemny domek Marka wraz z jego ogrodem wielkości lotniska. W końcu siadamy do stołu i debatujemy do późna. Przyjemny wieczór psuje jedynie prognoza pogody - silne burze w nocy i przez dzień, tylko wcześnie rano kilkugodzinne pogodowe okno, które postanawiam wykorzystać.
Maro i synek Martim- młoda nadzieja Słowackiego futbolu. ...a na mecze będzie jeździł czoperem:) |
Martin z polskim ujkiem |
Za tą tablicą już tylko zawracają wrony...przed nią mieszka Maro, Monia i Martin. |
3) Kremnica. Budząc prawdopodobnie całą wioseczkę wyruszam w drogę przez Nitrę. Pozostawiając jedne burzowe chmury za sobą a jednocześnie nie chcąc dogonić tych przede mną, mam trochę czasu na zwiedzenie kolejnej pamiątki "złotych czasów" XIV wieku - Kremnicy.
Wniesienie na kościelną wieżę siebie wraz z całym motorkowym, skórzanym rynsztunkiem, to nie lada osiągnięcie. W nagrodę jednak dostaję piękny widok z góry na miasteczko i całą malowniczą okolicę. Przed załamaniem pogody udaje mi się jeszcze zjeść śniadanie w maleńkiej kawiarence i z nieukrywaną satysfakcją przetoczyć się wolno wąskimi uliczkami miasta, wśród którego murów odgłos pustych wydechów zdaje się godnie zapowiadać zbliżającą się burzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz