kwiecień, anno domini 2011
Spotkanie klubu wysokogórskiego James.sk w Popradskim Plesie, zorganizowane z pomocą Beaty Jurinowej i chłopaków z Zuberskiej Horskiej Sluzby. Przeprowadzony w biesiadnej atmosferze pokaz zdjęć i filmów górskich połączony z omówieniem himalajskich wypraw Jano Matlaka, prezentacja nowoczesnych detektorów lawinowych, zakrapiane wycieczki skiturowe (stąd liter-a-tura) dolinami: Mięguszowiecką, Hińczową i Złomiskową i Rumanową , oraz huczna impreza przeplatana degustacją słowackich i czeskich destylatów wytwarzanych z chyba wszystkich możliwych ziół i roślin - od marchewki po kosodrzewinę:)
Zdjęcia telefonem: Karin Margusova "Marchewka";)
Zdjęcia telefonem: Karin Margusova "Marchewka";)
No to się zaczęło!
W Popradskim Plesie biało i bez łańcuchów do góry się nie da, a że mamy ich 3 komplety (z czego jeden w domu, drugi za mały), to nie zostaje nam nic innego jak z trzech aut przepakować się do jednego. Jednak blacha nie guma, a że ja oprócz Beaty na pokładzie mam jeszcze głośniki i mikser, to chłopcy zmuszeni są zrobić dwa, bardzo odległe w czasie kursy. Oczekiwanie umila nam pierwszy tego weekendu słowacki destylat - z marchewki! Jego przeklęty aromat będę czuł przy każdym ciężkim oddechu na jutrzejszym podejściu doliną Mieguszowiecką.
W schronisku o tej porze już cicho i spokojnie, wiec my też oddajemy się tej atmosferze urozmaicając wieczór jedynie krótką zabawą w F1 wózeczkiem na bieliznę pościelową.
Wycieczkowo
Rano nikt nie dostaje taryfy ulgowej, chłopaki wstają ku mojemu zaskoczeniu - tym wcześniej im więcej wczoraj wypili. Przepak i przygotowanie sprzętu musieli chyba zrobić przez sen, ja zmaltretowany marchewką ogarniam się mało sprawnie. Warunki bardzo lawinowe, więc pozostaje nam jedynie spacer doliną przez Hińczowe stawy w stronę Koprovego sedla. Na szczęście zapada decyzja o opóźnieniu wymarszu, aby za wcześnie nie wrócić, nie ma co tak wcześnie wychodzić...no to piwko!;)
Dziś stronię od alko jak tylko mogę, ale ze słowakami się nie da więc mój skiturowo-wycieczkowy weekend zaczyna zyskiwać nowy wymiar, gdzie trudność mierzy się nie w stopniach nachylenia stoku, lecz w procentach. Czeka mnie więc spacer doliną Smadnych Mnichów ("nachylenie" 5%) na Borovickove sedlo (mordercze nachylenie ~52%) i trawers Modrych Plechovek (niebieskie puszki z piwem o różnych "nachyleniach":), Biały Suchy Zleb (ze słowackiego - białe wytrawne, ~11%). Spotkani wczoraj Czesi mają już dla mnie nowe przezwisko - Bimberek (a reszta tytułuje mnie nazwiskiem Malinowski, ale nie czując się godnym tak zacnego miana, pozostaję pod kompromisowym pseudonimem Memoriał:)
To wszystko powoduje, że cierpię potwornie na sobotnim podejściu, co gorsza obserwuję, jak popijający dalej piwko Zuberczanie ciągną pod górę jak konie... Na szczęście moja szeroka narta pozwala nadrobić w zjeździe i mimo wycofki spod Koprovskego sedla (bardzo lawinowo), po świetnym śniegu przyginam kolanka mknąc wesoło w kierunku Hińczowego stawu. Potem przez Zuberską kopę do Popradskiego Plesa.
W niedzielę osiągamy podobną wysokość ale w sąsiedniej dolinie (a ja już w dużo lepszym stanie:) Złomiskową dolinką kierujemy się pod Dracke Sedlo, tu znów lawinowowa wycofka spod przełęczy z elementami ucieczki i gonitwy z bałwanami. Zjazd w ciężkim i mokrym śniegu, za to wspaniały widokowo, zakończony krótkim spacerem z buta między kosówkami.
Koniec
Łikend kończy się słoneczną podróżą przez Liptow i Orawę, króciutkim spacerem na widokową skałę w Liptowskim Hradku, kofolką w Zubercu i jeszcze jedną u Pabla w Twardoszynie. Do domu wróciłem bogatszy o ciekawą wiedzę o własnym narodzie z perspektywy sąsiadów (opinie pochodzą głównie od marchewkowej Kariny;). Jesteśmy fajni, bo pójdziemy bić się za swoją krowę, ale naszych kurczaków nie tknie słowacki sportowiec, bo choć duże i smaczne, to mogą narazić na wpadkę przy kontroli antydopingowej!;)
Łikend kończy się słoneczną podróżą przez Liptow i Orawę, króciutkim spacerem na widokową skałę w Liptowskim Hradku, kofolką w Zubercu i jeszcze jedną u Pabla w Twardoszynie. Do domu wróciłem bogatszy o ciekawą wiedzę o własnym narodzie z perspektywy sąsiadów (opinie pochodzą głównie od marchewkowej Kariny;). Jesteśmy fajni, bo pójdziemy bić się za swoją krowę, ale naszych kurczaków nie tknie słowacki sportowiec, bo choć duże i smaczne, to mogą narazić na wpadkę przy kontroli antydopingowej!;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz